“Pewnego razu była sobie błękitna planeta”… tak zaczyna Andri Snaer Magnason i na myśl przychodzi mi od razu Ziemia. Nie może to być jednak nasza planeta, ani żadna inna z istniejących, ponieważ jej słońce codziennie odbywa wędrówkę wschodząc i zachodząc. Kolejny raz, po chociażby “Matce Słońca”, Kopernik nie ma nic do gadania i musimy się z tym pogodzić. Błękitna planeta jest jednak wyjątkowa nie z powodu słońca, nie z powodu corocznego, cudownego tańca motyli i innych dziwów. To jej mieszkańcy są przyczyną jej niepowtarzalności. Nie, nie zamieszkują jej ufole z pięcioma rękoma i zieloną skórą, ale po prostu dzieci. Dzieci, które już z pierwszej strony książki uśmiechają się do nas łobuzersko i beztrosko. Każde inne, każde dzikie. Okazuje się, że bez pomocy dorosłych, o których autor mówi “wielu z nich to fajni goście”, życie na planecie upływa w szczęściu i każdy dokładnie wie, co czyni go szczęśliwym. Dzieci potrafią pracować, ale pracują po to, by zapewnić sobie spełnienie podstawowych potrzeb. Wiedzą, co to przyjaźń i że czasem lepiej jest dawać niż brać. Idylliczny spokój zaburza niespodziewana wizyta. Dzieci, jak Stefek Burczymucha, prześcigają się w kreowaniu potwora. Tymczasem okazuje się, że tajemniczym nieznajomym jest zwykły dorosły – Czaruś. Czy jednak dziecięca wyobraźnia nie odkryła przed nimi prawdziwej natury wesołego pana? Czy nie okaże się on po prostu potwornie śmieszny? Czaruś jak namolny akwizytor nie traci czasu – dzieci zostają zasypane pojęciami: promocja, rabat, wyprzedaż a wszystko po to, żeby za cenę ich młodości, dzięki specjalnemu odkurzaczowi, sprzedać im gwiezdny pył, który pozwoli im wzlecieć ponad przyziemny byt. Oferta dorosłego jest nie tylko początkiem utraty dzieciństwa, ale również początkiem dewastacji planety. Gwiezdny pył to pył śpiących motyli, które bez niego nie będą już mogły wzlecieć, ale dzieci nie chcą tego przyjąć do wiadomości – motyle śpią, nic się nie dzieje, może tylko to, że każde z dzieci pozbywa się cząstki ich niewinności. Piotruś Pan wzlatywał ku dziecięcej krainie, natomiast mieszkańcy błękitnej planety – ku dorosłości. Dzieci owładnięte pasją latania godzą się na kolejne zmiany, które pozwolą im dłużej czerpać przyjemność z nowego hobby. Doprowadzają do przybicia słońca do nieboskłonu, przepędzenia chmur na drugą stronę planety, w końcu pokrywają się Teflonem, sporządzonym z wodospadu, by jak najdłużej utrzymywał się na nich motyli pył. Dwoje przyjaciół Hulda i Brimir podczas zawodów zostają zniesieni przez wiatr na drugą, ciemną stronę planety. Muszą się tam zmierzyć z wieloma niebezpieczeństwami, choć wkrótce okazuje się, że dla zagrażających im zwierząt są niejadalne, plastikowe, jakby nie były już częścią środowiska i choć bardzo chcą być nazwane dziećmi otrzymują miano najdzikszych zwierząt. W końcu poznają głodne, zmarznięte dzieci i zdają sobie sprawę ile zła wyrządziła ich ingerencja w prawa natury. Dzięki pomocy nowych znajomych wracają do swojej krainy. Nie są tam oczekiwani. Relacjonują sytuację swych wybawicieli, jednak nie spotyka się ona ze zrozumieniem. W końcu zostaje zorganizowana groteskowa pomoc. Poprzez manipulacje Czarusia prawie dochodzi do wybuchu wojny. Jednak w końcu dzieci dostrzegają swój błąd. Chcą znowu być razem, poczuć swoją bliskość. Muszą zmyć z siebie warstwę Teflonu, aby móc znów się przytulić. Niestety, żeby wyrwać gwóźdź ze słońca Czaruś oczekuje najwyższej zapłaty – ostatniej kropli młodości. Po wyzbyciu się resztek młodości z serca nie pozostaje nic innego jak tylko zastąpienie serca sercem z kamienia lub ze stali. Na ten heroiczny czyn godzi się Brimir, pragnie oddać swoją młodość, ale nie chce otrzymać w zamian sztucznego serca. Na to nie może się zgodzić Hulda, postanawia odnaleźć w Super – Czarusiu resztki dziecka i jego marzenia. Dzięki niej Brimir nie musi składać ofiary ze swego życia, a Super Czaruś zostaje królem ich wyspy i w końcu dostrzega prawdziwy cud i sens życia.
Ta piękna opowieść porywa dzieci, wciąga w wartką akcję równocześnie skłaniając ku refleksji nad życiem człowieka. Narrator już na samym początku zaznacza, że będzie to historia o dzieciach, które pięknie się od siebie różnią, ale tak naprawdę dzieci z innego kraju, czy nawet z innej planety, są po prostu dziećmi. Mają podobne potrzeby, pragnienia, radości, w ten sam prosty sposób postrzegają świat, co nam, dorosłym wydaje się czasem dziwne “a niektóre z nich to nawet dziwne były, jak choćby to, które widzisz w lustrze”. Mieszkańcom błękitnej planety wystarczało do szczęścia zaspokojenie ich podstawowych potrzeb, poczucie bliskości i radość z obcowania z naturą. Poetyckie opisy przyrody kuszą swoją świeżością budząc w nas dziecko. Skoro w świecie tym życie toczy się zgodnie z naturą nie powinno dziwić wtrącanie treści fekalnych, które dorosłych może zniesmaczać, ale dzieci co najwyżej bawi. Również naturalistyczne opisy ciała i śmierci mogą budzić sprzeciw, tu czerwony kapturek nie byłby po prostu połknięty – tu potwór “rozgniata zębami czaszki i wysysa z nich mózg”.
Mając na uwadze wspomniane przeze mnie fragmenty myślę, że książkę tę można zadedykować dla dzieci wczesnoszkolnych i starszych. Można odczytywać ją na wielu płaszczyznach – jako historię z wartką akcją, przygodą, ale równocześnie można pochylić się nad wieloma etycznymi zagadnieniami, które są już dostrzegane przez małe dzieci. Trochę starszy odbiorca może odgrzebywać kolejne pokłady ukrytych pod symbolami myśli i znaczeń. Skąd bierze się zło i gdzie się zaczyna? Czy ma swój początek w braku szacunku do drugiego człowieka, przy którym nie potrafimy się zatrzymać? Czaruś przekręcał lub w ogóle nie pamiętał imion dzieci. Nie był wstanie ich wysłuchać, zakrzykując nic nieznaczącymi dowcipami, frazesami. On nie potrafił rozmawiać, do komunikowania się używał symbolicznego megafonu. Zaczarował dzieci tak, że i one pochłonięte magią latania nie miały czasu na rozmowę ze swoimi przyjaciółmi. W pogoni za szczęściem tak naprawdę je zatraciły, żyjąc jego ułudą. W dodatku uzależniły się od przyjemności nie potrafiąc już cieszyć się z drobnostek, a wręcz uważały, że czas nie poświęcony lataniu to nuda. Wciąż potrzebowały kolejnych dawek dowcipów Czarusia. Nawet latając nie potrafiły się już same sobą zająć, oddać się temu uczuciu. Potrzebowały ciągle nowych bodźców, które zagłuszały w nich wszystko. W naszych czasach, na naszej planecie też często gubimy hamulec, pragnąc coraz więcej. Jest to bardzo niebezpieczne w przypadku dzieci, które coraz częściej oczekują, że będą zabawiane. Całkowite wypełnienie czasu przeróżnymi zajęciami, co komicznie zostało przedstawione w “Panu Smrodku”, powoduje, że niezorganizowany czas jest dla nich heroicznym wysiłkiem. Czaruś odwraca świat do góry nogami. Nie jest już prawdą, że “każdy jest w czymś najlepszy” rozpoczyna się niezdrowa rywalizacja, wyścig szczurów. Dobroć wykpiwana przez Czarusia postrzegana jest jako oznaka głupoty i dziecięcej naiwności. Od takiej postawy już bardzo blisko do manipulacji słowem, do politycznego bełkotu “bleblania i bzdur”, do stwierdzenia: ”Na świecie jest tyle samo szczęścia, co wcześniej, tyle że się ciut przesunęło”. Ten cytat to kwintesencja całej książki. Nasza cywilizacja z jej wszystkimi strukturami, prawami, władzą, tak na prawdę nie ogarnia problemów człowieka. Egoizm jednostki przenosi się na rodzinę, potem państwo. Dla uspokojenia sumień organizujemy różne akcje charytatywne, które przypominają rzucanie ochłapów psom, czego symbolem w książce Magnasona był ogryzek z jabłka. Dopóki sytuacja nie dotyczy nas osobiście to i pomoc jest zdawkowa, na chwilę “to poratujemy ich znowu, i znowu, i znowu”. Pomoc zakończona bankietem zadowolonych ludzi. A wszystko odbywa się za zgodą większości. Chęć życia w dobrobycie, powoduje nie tylko ogólną znieczulicę na drugiego człowieka, ale również przyczynia się do dewastacji naszej planety. “Do kogo należy Słońce?” – stawia pytanie autor. Eksploatujemy naszą planetę, wykorzystując jej bogactwa naturalne, co narusza równowagę na Ziemi, jednak w większości zdajemy się tego nie zauważać, bo czyż nie przyjemniej jest latać niż chodzić? Skupienie się na sobie, zatracenie w pogoni za dobrobytem, nie umiejętność dostrzeżenia, że inność nie zabija prowadzi do wojen, ale “ nie da się zrzucać bomb, jeśli macie w piersiach zwyczajne dziecięce serce”. Główni bohaterowie Hulda i Brimir odbywają wędrówkę, podczas której doznają swoistej przemiany. Czy jest to wędrówka w dorosłość? Nie bez przyczyny Czaruś odbiera dzieciom młodość po kawałku, po kropli. Zderzenie dziecięcego spojrzenia na świat z prawdziwym jego obliczem, też następuje stopniowo. Czy w starciu z pokusami, głupotą i złem tego świata jesteśmy w stanie ocalić w sobie dziecko? Nawet jeśli to nam się uda, to jednak doświadczenia, które po drodze zdobyliśmy już nigdy nie pozwolą nam zapomnieć o tym, że mieszka z nami król. Jeżeli zostanie w nas dziecko będziemy potrafili dostrzegać piękno tego świata, ale już nigdy tak beztrosko jak wcześniej. Możemy stać się tymi “fajnymi gośćmi”, którzy jednak ciągle muszą być mądrzejsi od Czarusia. Nie da się całkiem wyzbyć zła, ale można próbować je okiełznać. Na końcu książki sprawca całego zamieszania otrzymuje przydomek Jego Wysokość Super – Czaruś Nakręcony. Czy jednak zawsze mamy kontrolę nad nakręcaną zabawką?
Piękne ilustracje Aslaug Jónsdóttir dopełniają historię, często wzmagają emocje, budzą grozę i niepokój, tworzą baśniowy nastrój. Są bardzo dynamiczne, urywają się jakby sytuacje na nich przedstawione żyły własnym życiem. Obnażają śmieszność Czarusia, przedstawiając go w groteskowy sposób z przesadnym, nieszczerym uśmiechem i długim nosem Pinokia, nawet korona króla zawiera w sobie dzwoneczki przypominające element stroju błazna. Są częścią historii, wprowadzają elementy ze świata dorosłych jak ogłoszenie, czy bzdurne, nic nie znaczące wykresy, które silą się na usprawiedliwienie tworzonego zła. Również zróżnicowana czcionka zdaje się dopowiadać historię – poprzez ciągłe jej zwiększanie, można poczuć narastanie dźwięku, poprzez jej wytłuszczenie poczuć sedno przekazywanego słowa. Czasem czcionka jest przesadnie mała jakby tym zabiegiem chciano ukryć kłamstwo, gdy na przykład słowo “prawda” oznacza zupełnie co innego. Podobnie jak ilustracje, czcionka również przeskakuje ze strony na stronę symulując chociażby oddalający się śmiech, elementy te czasem rozładowują napięcie, innym razem je podgrzewają, zapraszają do zabawy z tekstem.
Wydawnictwo Ene Due Rabe i tym razem nie zawiodło wydając, moim zdaniem, perłę wśród literatury dziecięcej. Dzieci siadając do tej lektury mają szansę przeżyć z bohaterami książki wspaniałą przygodę, ponieważ sposób narracji wręcz wciąga czytelnika do środka opowieści. Mnóstwo dialogów sprawia, że historia jest bardzo dynamiczna jednak nawet mniej uważny czytelnik na pewno zatrzyma się chociaż na moment by zastanowić się nad etycznymi zagadnieniami opowieści, którymi jest ona wręcz przesycona. Lektura ta stanowi doskonały wstęp do rozmów na temat tego co w życiu jest najważniejsze, na temat cywilizacji i konsumpcjonizmu. Jest doskonałym pretekstem do poruszenia problemów ekologii. Można się również zastanowić nad manipulacją władzy, mechanizmami, które prowadzą do wojny. Zagłębić się w świat baśniowy a równocześnie do bólu realny i znany nam na co dzień. Już tytuł zapowiada możliwość takiego odbioru książki – jest to historia ziemska, mimo że nie o tej błękitnej planecie będzie mowa. Myślę, że żadnego czytelnika nie zdziwi, że krytyka przyjęła tę książkę z dużym aplauzem. Jest inspiracją do wielu ciekawych rozmów nie tylko na Islandii, ale jeszcze w ponad trzydziestu innych krajach w tym oczywiście w Polsce. W Gdańsku jest wystawiana przez Teatr Miniatur. Myślę, że z powodzeniem spektakl na podstawie tej książki mogłyby stworzyć dzieci na kółkach teatralnych, ponieważ to książka, która spełnia podstawowe kryterium dobrej książki – można ją przeżywać całym sobą.